„Pod mocnym aniołem” to jedna z najcelniejszych powieści o alkoholizmie w polskiej literaturze współczesnej – zarazem wyznanie i literacki majstersztyk. Jerzy Pilch bierze na warsztat doświadczenie picia i trzeźwienia, ale zamiast psychologicznego raportu proponuje kunsztowną, ironiczno-gorzką opowieść o człowieku uwikłanym w rytuały nałogu i w mit własnej wyjątkowości. Narrator – pisarz, który pije i próbuje nie pić – prowadzi nas między krakowskimi knajpami a salami odwykowymi, między euforią a wstydem, między stylową frazą a bezlitosnym rachunkiem sumienia. Powieść, wydana po raz pierwszy w 2000 roku, w 2001 roku przyniosła autorowi Nagrodę Literacką Nike i na trwałe weszła do kanonu czytań „o alkoholu”, ale przede wszystkim – o wolności, odpowiedzialności i autosabotażu.
Pilch konstruuje książkę jako ciąg nawracających prób: odwyków, powrotów, postanowień i złamań. Ta pętla to nie tylko fabularny mechanizm – to egzystencjalny metronom. Bohater raz za razem wpisuje swoje życie w znane wzorce: anegdotę knajpianą, romans, prozę spowiedzi, literackie autoportrety. Każdy z tych wzorców okazuje się jednak formą samooszustwa, eleganckim opakowaniem dla chaosu. Powieść nie moralizuje – demaskuje. Zdejmuje z picia nimb „artystycznej inspiracji”, pokazując je jako monotonną technologię ucieczki: drobiazgowe planowanie, maskowanie zapachu, tłumaczenia w pracy, cyrkulację wstydu i ulgi.
Siła „Pod mocnym aniołem” bierze się z języka. Pilch porusza się między długą, rozkołysaną frazą a perfekcyjnie ciętym zdaniem, między kaskadą wyliczeń a puentą, która wbija się w pamięć. Ironia nie służy tu dystansowi, lecz obnażeniu; humor – choć bywa wyśmienity – rozbraja mechanizmy obronne, by dokładniej pokazać pęknięcia. Narracja jest autotematyczna (pisarz opowiada o pisaniu o piciu), ale nie popada w manieryczność: każde „mrugnięcie” do czytelnika pracuje na diagnozę, nie na fajerwerk. W tle pulsuje to, co u Pilcha istotne od zawsze: luterańska etyka, język grzechu i łaski, powaga sumienia ścierająca się z ludzką słabością.
Tytułowy „Anioł” – nazwa lokalu, ale i figura opiekuńcza – zostaje przewrotnie odwrócony. To przestrzeń, w której zbawienie podszywa się pod upojenie, a wspólnota bywalców – pod wspólnotę braci w klęsce. Pilch unika patosu: zamiast metafizyki mamy biologię, zamiast wzniosłości – fizjologię, zamiast deklaracji – nawyk. Jednocześnie autor nie odbiera bohaterowi godności. Trzeźwienie, choć nie ma tu finału z fajerwerkami, otrzymuje powagę pracy dnia codziennego: nie heroizm, lecz konsekwencję, nie „cud”, lecz rytm małych decyzji.
„Pod mocnym aniołem” to także studium narcyzmu i autoidealizacji. Pisarz-bohater lubi słuchać własnej opowieści bardziej, niż słyszeć innych; lubi role – kochanka, ironisty, mędrca po przejściach – bo każda z nich pozwala mu odsunąć w bok niewygodną prawdę. Wątek miłosny (tak charakterystyczny dla Pilcha, który lubił powracać do postaci „Ann”) odsłania mechanikę uczuć w cieniu nałogu: obietnice i zdrady, potrzebę bliskości i niezdolność do niej, czułość i egocentryzm. To nie romans z przeszkodą, ale miłość testowana przez kompulsję.
Kraków, choć bez pocztówkowego sentymentu, pozostaje ważnym bohaterem zbiorowym: miasto rytuałów, resztek minionych stylów, kawiarnianych scen, w których błyśnie esej i zaiskrzy anegdota, by po chwili ustąpić miejsca ciemniejszym tonom. Pilch rozumie, że miejsce utrwala rutyny – dobre i złe – i że topografia nałogu jest równie konkretna jak topografia ulic.
Recepcja książki – wzmocniona filmową adaptacją Wojciecha Smarzowskiego – wyjęła ją z literackiej niszy i uczyniła punktem odniesienia w rozmowie o alkoholizmie. To ważne, bo „Pod mocnym aniołem” nie zamyka się w gabinecie terapeuty; przeciwnie, wychodzi do doświadczeń wielu czytelników: współuzależnionych, trzeźwiejących, „kontrolujących” i tych, którzy wolą nie nazywać rzeczy po imieniu. Pilch nie proponuje porad, tylko klarowność widzenia – a to bywa skuteczniejsze niż recepta.
W perspektywie dorobku autora powieść stanowi szczytową formę jego rozpoznawalnej dykcji: autoironicznej, eseistycznej, rytmicznie muzycznej, a zarazem zdolnej do okrucieństwa wobec własnych złudzeń. To proza, która trzyma w ryzach ornament i nigdy nie zapomina o „treści bólu”. Dlatego broni się poza tematem alkoholu: jako rzecz o pamięci i zapominaniu, o wstydzie i przebaczeniu (z naciskiem na to pierwsze), o pisaniu jako próbie nadania formy temu, co wymyka się woli.
Dla kogo jest „Pod mocnym aniołem”? Dla czytelników, którzy lubią, gdy literatura nie ugłaskuje rzeczywistości; dla tych, którzy cenią językową maestrię i zdolność łączenia komizmu z grozą; dla osób mierzących się z nałogiem – własnym lub cudzym – ale też dla wszystkich, którzy chcą zobaczyć, jak opowieść potrafi rozłożyć na czynniki pierwsze mechanizmy samozniszczenia. To książka, która nie obiecuje finału, tylko uczy, że najtrudniejsza praca zaczyna się po ostatniej stronie – w życiu, nie w literaturze.